Upał, żar, powietrze drży… a nas suszy. Trzeba pić, trzeba dużo pić. I tu pytanie: co pić, aby nie tylko ugasić pragnienie, ale żeby się nawodnić i przywrócić równowagę elektrolitów. Bo pocąc się, wiadomo, tracimy nie tylko wodę, ale również sole mineralne. A bez soli mineralnych źle się czujemy i kiepsko funkcjonujemy.
Ja w upały najchętniej piję chłodną herbatę miętową. To moje cudowne wspomnienie z wakacji spędzanych nad Świdrem. Mama przygotowywała dzban słodkiej herbaty miętowej, która chłodziła w prowizorycznej piwniczce pod schodami naszego letniego domku.
Taka chłodna mięta smakuje mi najlepiej, ale czy dobrze nawadnia mój schnący na wiórek organizm? Mam wątpliwości. Niestety moje wątpliwości potwierdza WNN, czyli wskaźnik nawadniania napojami, na który natknęłam się na stronie Akademii Dietetyki Sportowej.
Wynika z niego uwaga, że w gorące dni najlepiej służy nam… mleko! No oczywiście oprócz Orsalitu, czyli medycznego środka nawadniającego, który lepiej zostawić sobie jednak na sytuacje skrajnego odwodnienia. Jeśli na samą myśl o mleku dostajecie wysypki, nie ma co się zmuszać. Kolejny na liście napój, dzięki któremu zatrzymujemy więcej wody w organizmie, to sok pomarańczowy, a jego lubią prawie wszyscy.
Jeśli jednak pozostajecie wierne wodzie, to w upały najlepsze są wysokozmineralizowane. Co więcej trzeba je pić często i małymi łyczkami, wtedy nie przelatuje przez nas, ale skuteczniej nawadnia.
Wskaźnik nawadniania napojami (WNN) zmiany w ilości wydalanego moczu w ciągu 2 godzin po spożyciu badanego płynu w stosunku do ilości moczu wydalonego po spożyciu 1 litra płynu referencyjnego (wody).