Na pewno nie raz słyszałyście o praktyce wdzięczności. To jedna z bardziej znanych metod poprawy samopoczucia i kamień milowy na drodze do szczęścia. Nic tak nie poprawia nastroju, jak uzmysłowienie sobie, ile mamy powodów do radości, o których zbyt często zapominamy.
Praktykować wdzięczność można na wiele sposobów – mam koleżanki, które prowadzą dzienniczki wdzięczności i takie, które wyrażają ją w modlitwie lub w czasie medytacji. Jeszcze inne robią to przy porannej kawie. Albo na spacerze.
Ja też mam swój sposób. Tuż przed zaśnięciem, snując się między jawą a snem, przywołuję wszystkie piękne chwile z mijającego dnia. Momenty, dzięki którym ten dzień był szczególny i wart zapamiętania. Robię sobie z nich wcześniej stopklatki – dosłownie robiąc zdjęcia, albo wytężając zmysły – zapamiętuję obraz, chłonę zapach, wsłuchuję się w odgłosy, które danej chwili towarzyszą. Bardzo często to ulotne mgnienia szczęścia, które odczuwa się, gdy dziecko przytula się przed wyjściem do szkoły, gdy pies leży u stóp i grzeje cię swoim wiernym ciepłem albo gdy idziesz ulicą i dostrzegasz zachód słońca, który niebo zamienia w płonącą zorzę.
I gdy głowa leży już ciężko na poduszce, a powieki opadły do snu, przewijam sobie takie takie cud-chwile, dzięki którym czuję wdzięczność i sens. Sens istnienia.