„Idę na kąpiel w dźwiękach”. Spojrzeli po sobie wymownie. Mąż i dzieci przyzwyczaili się już do moich „wypraw w nieznane”, choć często odnoszą się do nich z lekką rezerwą. Delikatnie rzecz ujmując.

Gongi tybetańskie i misy kryształowe

Koncert „Kąpiel w dźwiękach” odbywał się w pobliskiej szkole jogi, wzięłam więc swoją matę i w majowy wieczór pomaszerowałam doświadczyć „uzdrawiających dźwięków gongów tybetańskich i kryształowych mis”, jak reklamowano na ulotce.
W pogrążonej w mroku sali dostrzegłam podwieszone gongi i wiele innych dziwnych instrumentów, wśród nich kolorowe misy.
Na podłodze na matach pod kocami leżeli słuchacze. Umościłam się i ja na swojej macie, czekając na wielkie bum. Tak bowiem wyobrażałam sobie koncert na gongach. Będzie głośno… czy dam radę wytrzymać godzinę walenia w gongi? Podobno będą też mantry… czy nie będę się śmiać? A jak będzie nudno? Najwyżej wyjdę po angielsku, na szczęście jest ciemno.
Natłok myśli przerwał kojący głos Asi, prowadzącej  – Ułóżcie się wygodnie, najlepiej stopami lub głową w kierunku gongów, dzięki temu wibracje najpełniej wypełnią wasze ciała. Otwórzcie się na różne doznania, obrazy i odczucia, które mogą wam w czasie koncertu towarzyszyć. Może macie intencję, nad którą chcecie dziś popracować? (o matko, nie mam intencji…) Próbujcie obudzić wasz głos, intonujcie dźwięki (aha, już się zaczyna!), jeśli tylko poczujecie taką potrzebę (uff, co to, to nie). Na początek przeprowadzimy was wraz z wibracjami kryształowych mis przez siedem centr energetycznych, czyli czakr. Każdej z nich przypisane są wibracje o szczególnej częstotliwości, doznania możecie pogłębić, intonując konkretną samogłoskę.

Czytaj także: Powiedz życiu TAK! Moja mantra


zdjęcie FB Wibracje Miłości

Wędrówka po czakrach

Zaczęło się. Zagrały misy – najpierw czerwona (ton C), budząc czakrę podstawy, potem pomarańczowa (ton D) przypisana do czakry sakralnej czyli okolicy spojenia łonowego i bioder, następnie żółta (ton E), czakry splotu słonecznego, zielona (ton F) – czakry serca, niebieska (ton G) – czakry gardła, indygo (ton A) przypisana do czakry trzeciego oka i wreszcie fioletowa (ton H) – czakry korony. Każdą czakrę kąpaliśmy w błogich dźwiękach mis po trzy minuty. Pomiędzy kolejnymi etapami wędrówki po czakrach Alek, współprowadzący, podpowiadał jakie samogłoski pomagają otworzyć daną czakrę. A potem głosem jak dzwon Zygmunta intonował po kolei: YYYYY – przy czakrze podstawy, UUUUU – przy czakrze sakralnej, OOOOO – przy splocie słonecznym, AAAAA – przy czakrze serca, EEEEE – gardła, IIIIII – trzeciego oka i OMMMMM – gdy kończyliśmy przy czubku głowy na czakrze korony. Raz kozie śmierć! pomyślałam i zaczęłam buczeć pod nosem kolejne samogłoski. Najpierw cichutko, potem, czując w ciele łaskoczące wibracje, coraz głośniej i głośniej. Mój głos zlewał się z kolejnymi tonami mis i pozwalał im wejść głębiej do środka.

Niebiańskie tony i piekielne fanfary

Nie wszyscy buczeli, niektórzy chrapali. Chłopak koło mnie odpłynął tuż po rozpoczęciu koncertu. Podobno dzieje się tak często, a sen lub stan na pograniczu jawy i snu, wzmaga terapeutyczne oddziaływanie dźwięków. Bałam się trochę o niego w drugiej części koncertu, gdy do gry wkroczyły inne instrumenty. O ile łagodne, kojące dźwięki mis wprowadzały w błogi stan relaksu, wibracje, szumy i szarpiące dźwięki gongów przypominające trochę granie na pile, wprawiały w mocne drgania. Niebiańskie tony zastąpiły piekielne fanfary. Przez chwilę było głośno, bardzo głośno, zwłaszcza wtedy, gdy Alek wydał z siebie dźwięk przypominający ryk głodnego niedźwiedzia.
Na szczęście zaraz potem chwycił za inne instrumenty. Przechadzał się po sali szumiąc łagodnie zaklinaczem deszczu i innymi instrumentami etnicznymi. Asia grała w tym czasie na dzwonkach chińskich i kamertonach, a w sali znów brzmiały anielskie dźwięki. Na koniec zagrały Koshi  – dzwonki czterech żywiołów – wody, ognia, ziemi i powietrza. Co to była za muzyka…

Czytaj także: Wdzięczność na dobranoc

Wielki głód

A potem nastąpiła cisza. Niezwykła, wibrująca, taka, która kłuje w uszy, taka, która ciężko wisi w powietrzu. Nikt nie śmiał się poruszyć, aby jej nie zakłócić. Trwało to dobrą chwilę. Wstawaliśmy powoli z mat, lekko oszołomieni, a powietrze w sali wydawało się nadal drżeć.
Ciszę przerwał łagodny głos Asi, która zaleciła picie większej niż zwykle ilości wody i obserwowanie doznań, które możemy czuć w ciele jeszcze nawet kilka dni po koncercie. Ja czułam głód – to podobno normalne, bo wibracje przyspieszają metabolizm. Poza tym przyziemnym doznaniem odczuwanym w okolicy żołądka, czułam także coś wyżej po lewej stronie – radość w sercu. Nie spodziewałam się, że „kąpiel w dźwiękach” będzie aż tak przyjemna. Po powrocie do domu rzuciłam się do komputera, aby dowiedzieć się czegoś więcej o muzyki wibracyjnej.

Masaż dźwiękiem

Wibracje mis i gongów to jak się okazuje nie tylko przyjemność dla ucha i ducha. Istnieje wiele teorii dowodzących ich leczniczego działania. Prekursorem terapii dźwiękiem jest niemiecki fizyk Peter Hess. W założonym przez siebie instytucie prowadził od lat 70. XX wieku badania nad leczniczymi właściwościami dźwięków na organizm człowieka. W efekcie opracował metodę masażu dźwiękiem. Dźwięki mis i gongów, a konkretnie wibracje o określonej częstotliwości, mają pobudzać krążenie płynów ustrojowych, poprawiać ukrwienie tkanek, oczyszczać z toksyn, przyspieszać gojenie ran i zrastanie kości. Wprowadzają również w głęboki relaks, w którym łatwiej o wyciszenie umysłu.
Niektórzy propagatorzy tej metody twierdzą nawet, że wibrujące dźwięki uwalniają pokłady kreatywności, uruchamiając wrażliwość na coś, co nazywają subtelnym postrzeganiem świata.
Kto chce wierzyć, niechaj wierzy…

Wszechobecne wibracje

Nie zdziwiło mnie, że badaniami nad działaniem dźwięków na organizm zajął się fizyk. W końcu dźwięk to pojęcie czysto fizyczne, fala która raz wzbudzona rozchodzi się w przestrzeni. Wibracje są wszechobecne. Co gorsze nie tylko te piękne wytworzone przez instrumenty, ale również te płynące z urządzeń elektronicznych, na przykład telefonów, nieodłącznych towarzyszy naszej rzeczywistości. A te są dla nas wyjątkowo szkodliwe. Zwolennicy leczenia dźwiękiem podkreślają, że systematyczne „kąpiele w dźwiękach” mis i gongów niwelują szkodliwe działanie elektrosmogu.

Czytaj także: Cisza to luksus – gdzie jej szukać, gdzie ją znaleźć?


zdjęcie FB Wibracje Miłości

Przy okazji szperania w poszukiwaniu informacji o muzyce wibracyjnej natrafiłam na artykuły o słynnej perkusistce Evelyn Elizabeth Ann Glennie, głuchej od 12 roku życia. Mimo głuchoty została wirtuozką gry na instrumentach perkusyjnych. Kluczem do zrozumienia jej sukcesu jest – jak to sama określa – „podróż dźwięku” oraz natura słuchu. Glennie nie słyszy dźwięków, ale je dotyka. Gra boso, aby czuć ich wibracje. W wywiadach mówi o pulsującej fonosferze, którą, dzięki koncentracji i uruchomieniu innych zmysłów, odczuwa każdą komórka ciała.
Ma to związek z tak zwanym bezusznym odbieraniu dźwięków – przez kości, skórę, a także, jak twierdzi wielu entuzjastów muzykoterapii, przez meridiany (centra energetyczne organizmu). 

Koshi i Wibracje miłości 

Koncerty muzyki wibracyjnej odbywają się cyklicznie w wielu miejscach, głównie w szkołach jogi. Ja uczestniczyłam w koncercie, w czasie którego grali Asia i Alek, duet tworzący „Wibracje miłości”. Bilety na koncerty kosztują od 49 do 79 zł. Jeśli chcielibyście sprawdzić, czy koncert sprawi wam przyjemność, możecie wcześniej posłuchać grania na gongach i misach na Youtubie. Ja, od czasu kąpieli w dźwiękach, słucham ich, robiąc ćwiczenia oddechowe, o których możecie przeczytać TUTAJ.
Kupiłam też sobie dzwonek Koshi i powiesiłam na balkonie. Mówię wam, jak wiatr sobie na nim pięknie gra…