Pierwszy raz usłyszałam o niej lata temu w czasach, gdy do poduszki czytałam wszystkie możliwe kolorowe pisma kobiece. Na stronach „Twojego Stylu”, bodajże w 2004 roku (mówiłam, że to było wieki temu!), w jednej z modowych sesji zobaczyłam biżuterię, która zachwyciła mnie bez reszty.

Nie była ze srebra, nie była ze złota, ani nawet z mosiądzu nie była. Olśniewające naszyjniki i kolczyki powstały z kolorowych wstążek, takich, wiecie, do pakowania prezentów i wiązania warkoczyków. Były takie świeże, odkrywcze, radosne… Przyćmiły zupełnie ubrania, do których miały być tylko dodatkiem. Odszukałam natychmiast nazwisko projektantki (na szczęście już podpisywali), ale w czasach, kiedy Internet raczkował, a o FB wiedzieli tylko w Dolinie Krzemowej, artystki nie udało mi się namierzyć. Nazwisko jednak zapamiętałam.

Kolorowy ptak

Karinę Królak poznałam osobiście lata później i to nie było już wieki temu. Trafiłam na nią na któryś Wzorach. Natychmiast wyznałam jej miłość i opowiedziałam o olśnieniu, które trwa we mnie po dziś dzień. Przy okazji, a jakże, kupiłam słynny pierścionek z kauczuku. I stałam się pełnoprawną fanką jej projektów i jej samej. Rzadko trafiam na ludzi takich jak Karina. Zawodowo twórczych, barwnych, pełnych niezwykłych pomysłów. Po ludzku ciepłych, serdecznych, skromnych i uczynnych.

Tak powstają Bazury, słynne lampy projektu Kariny Królak i Patki Smirnow.
Karina Królak przy pracy nad kolejną lampą z serii Bazury. (Fot. Małgorzata Welman)

Słucham jej opowieści o podróżach po Azji, którą zwiedza samotnie, o nurkowaniu na bezdechu, o ludziach, których spotyka w drodze. Widujemy się niezbyt często, ale dość regularnie. Wpadam do niej na Inżynierską nie tylko na herbatkę, którą przywozi z jednej z wielu podróży, ale również na warsztaty, które cyklicznie prowadzi w swojej pracowni wraz z Patką Smirnow, z którą od lat tworzą zgrany duet artystyczny. Dziewczyny pracują w pracowni mieszczącej się w przedwojennej kamiennicy z 1910 roku na Inżynierskiej 3, mecce artystów i zagłębiu vintage. Tworzą projekty z odpadów. Są nimi zafascynowane od lat, mówią że mogą być piękne i fascynujące. No i trudno się temu dziwić, gdy patrzy się na projekty, które wyczarowują z plastikowych słomek, butelek, odpadów pleksi, czy ścinków z okolicznych pracowni poligraficznych.

Upcycling na Ząbkowskiej

Ostatnio zrobiło się o nich głośno przy okazji Otwartej Ząbkowskiej. To cykliczne wydarzenie, które odbywa się już po raz trzeci na warszawskiej Pradze, zorganizowano w tym roku pod hasłem zero waste. Nic dziwnego zatem, że do udekorowania Ząbkowskiej, która zamienia się sezonowo w deptak i lokalne centrum kultury, miasto zaprosiło Karinę i Patkę.
Dziewczyny stworzyły wiszące dekoracje i olbrzymie lampiony z plastikowych słomek – współczesnego wroga numer 1.

Plastikowa słomka to czubek góry lodowej, a raczej góry śmieci, która nas zasypuje. Wiele osób manifestacyjnie rezygnuje z niej, zapewniając sobie czyste sumienie. A ze słomki dość łatwo zrezygnować. Pomyślmy o innych śmieciach, które zalegają na dnie oceanów, w lasach, przy drogach. W zasadzie gdzie by nie spojrzeć. Jednorazowe pieluchy, opakowania po kosmetykach, po środkach higienicznych, po lekach, po jedzeniu na wynos. Czy z nich też umielibyśmy zrezygnować?

– pyta retorycznie Karina.

Plastik jawi się jako największy wróg planety. To prawda, że przez niego giną morskie stworzenia i że rozkłada się dziesiątki lat. To prawda, że zawiera szkodliwe dla zdrowia bisfenole i inne toksyczne substancje. Jednak to nie on jest źródłem całego zła.

Najgorszym śmieciem tego świata jest jednorazowość. I bezczynność człowieka.

– podkreśla Karina.

Do stworzenia lampionów na Ząbkowskiej artystki zużyły 150 000 słomek z odpadów.
Do stworzenia lampionów na Ząbkowskiej artystki zużyły 150 000 słomek z odpadów.

Drugie życie jednorazowej słomki

Obie z Patką Smirnow zamiast składać płomienne deklaracje, zajmują się up-cyclingiem na co dzień. Jednorazowe słomki, które skupują z niewielkiego zakładu, są przeznaczone do wyrzucenia lub przetopienia. Bo są za wiotkie, za krótkie, ze cienkie albo nie tak kolorowe, jakby sobie klient życzył.. Wybrakowane słomki zamiast kończyć na wysypisku, zyskują od Kariny i Patki drugie życie. Dziewczyny tworzą z nich nie tylko lampiony, ale również wiszące dekoracje inspirowane ludowymi pająkami  i trójwymiarowe obrazy, których motywem przewodnim jest ludzkie ciało. Projekt „Plastic human”, nad którym aktualnie pracują to seria przypominająca rozpikselowane zdjęcia organów i komórek człowieka. Z ciętych słomek różnych kolorów i długości powstało już serce, naczynia krwionośne, a także cukrzyca, wirusy i komórki nowotworowe. Być może trafią na ściany któregoś ze szpitali.

W tym projekcie chcemy zwrócić uwagę na to, że plastik, który jest teraz na cenzurowanym, może być bardzo przydatny, na przykład w medycynie.

– mówi Karina.

Dżungla z butelki

Projekt Re4Rest powstał dwa lata temu. Zaczęło się od fascynacji plastikowymi butelkami po wodzie, które przypominają organiczne kształty pąków i liści. Do tego mają niezwykłe zielonkawe kolory i inspirujące wypukłości. Dziewczyny chwyciły za nożyczki i zaczęły ciąć, ciąć i wycinać – liście, płatki, słupki i pręciki. Z plastikowych butelek powstały bujnie kwitnące ogrody, egzotyczne dżungle i rafy koralowe.

Projekt Re4Restzwraca uwagę na nadprodukcję plastikowych opakowań (Fot. materiały prasowe)
Projekt Re4Rest zwraca uwagę na nadprodukcję plastikowych opakowań (Fot. materiały prasowe)

Artystki pracowały nad projektem blisko rok, przetwarzając w tym czasie 10 000 butelek po wodzie, szamponach i innych detergentach. Zbierały je wraz z grupą przyjaciół. Większość trzeba było własnoręcznie myć, odkażać i suszyć. Żmudna praca przyniosła niezwykły efekt i osiągnęła zamierzony cel – projekt  zwrócił uwagę na produkcję ogromnej ilości opakowań, brak segregacji odpadów i zanieczyszczenie ziemi. Oprawione prace, a także wydruki ich zdjęć zostały pokazane na wystawie. Cieszyły się wielką popularnością, co ciekawe głównie za granicą we Francji i Japonii.

Re4Rest, kolorowa dżungla z 10 000 plastikowych butelek.
Re4Rest, kolorowa dżungla z 10 000 plastikowych butelek.

Bazury i biżuty

Pomiędzy dużymi projektami artystycznymi w pracowni powstaje sztuka użytkowa. Karina i Patka spędzają długie godziny, tnąc kolorowy papier, gazety, tekturę i folię. Skupują je jako odpady z zakładów poligraficznych i drukarni. Różnokolorowe paski zwijają i doczepiają do stelaży (metalowe konstrukcje zamawiają w małym zakładzie pracy chronionej na Pomorzu), tworząc niezwykłe abażury i ścienne dekoracje. Jedna lampa powstaje cztery dni.
Nazwa bazury nawiązuje do hiszpańskiego słowa basurero, które oznacza śmietnik, a basura to śmieci. I znów okazuje się, że to, co miało wylądować na wysypisku, można przetworzyć, tak by stało się pięknym przedmiotem.

Kolorowe abażury powstają z pasków papieru, tektury, gazet i folii. (Fot. materiały prasowe)
Kolorowe abażury powstają z pasków papieru, tektury, gazet i folii. (Fot. materiały prasowe)

Oprócz bazurów w pracowni powstaje też biżuteria. Jej tworzeniem zajmuje się Karina (Patka wiele lat projektowała ubrania i tworzyła torby plecione z torebek foliowych).
Pierwszą kolekcją biżuterii Kariny, tą ze wstążek, zachwyciłam się nie tylko ja, ale cały świat polskiej mody. Karinę wkrótce okrzyknięto objawieniem młodego designu. Kolejne kolekcje powstały z odpadów pleksi, kauczuku, ze stopionych resztek kauczuku, z koralików, z skrawków skóry i skaju… ale także ze złotek odzyskanych z opakowań po czekoladzie.

Zero waste na maksa

Pierścionki, naszyjniki, broszki i bransolety trafiają do nowych właścicielek, ale również na konkursy i wystawy, często do Japonii.

Kolczyki z przetopionego kauczuku (fot. materiały prasowe)

Ostatnio Karina zdaje się przechodzić sama siebie  – tworzy serię biżuterii, oczywiście z odpadów, którą maluje w drobne kropeczki lakierami do paznokci. Oczywiście pochodzącymi z odzysku. Koleżanki i znajome znoszą do pracowni buteleczki z resztkami lakierów, które zamiast na śmietnik trafiają do projektu, który jest hołdem Kariny dla japońskiej artystki Yayoi Kusamy, słynącej z fascynacji kropkami.

Te kolczyki są już w mojej kolekcji.
Te kolczyki są już w mojej kolekcji.

 

Naszyjniki – obroże z odpadów pleksi (Fot. materiały prasowe)

Ślad na wystawie

Prace Kariny i Patki można kupić w ich pracowni, a także na wybranych targach wzornictwa. Można wpaść do nich do pracowni na Inżynierską albo wziąć udział w warsztatach, na przykład przed Bożym Narodzeniem. Wtedy przy długim stole na Inżynierskiej siadają dorośli i dzieci i tworzą z plastikowych słomek ozdoby na choinkę – bombki i łańcuchy, kiedyś robione, nomen omen, ze słomy.
Sztukę z odpadów autorstwa dziewczyn z Inżynierskiej będzie można we wrześniu oglądać na wystawie w centrum Warszawy w pasażu Art Walk na Placu Europejskim. Wystawa będzie miała znamienny tytuł „Ślad”. Bo jak mówią Karina i Patka:

Każdą decyzją i każdym wyborem zostawiamy ślad i to my zdecydujemy, jaki ślad jako ludzkość zostawimy po sobie.